Tytuł: „Scarlett. Kontynuacja Przeminęło z Wiatrem”
Autor: Alexandra Ripley
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 790
Ocena: 7/10
„Kiedy i gdzie popełniłam błąd? Byłam przekonana, że jeśli tylko odłożę dość pieniędzy, nic mi już nie zagrozi. Teraz jestem bogata, a mimo to boję się bardziej niż kiedykolwiek w życiu.”
[Scarlett]
Jak już zapewne większość z Was wie, jestem ogromną fanką powieści „Przeminęło z wiatrem”. Dlatego też kwestią czasu było to, kiedy sięgnę po kontynuację tej historii, którą w rzeczy samej jest właśnie „Scarlett…”. napełniona trwogą i nadzieją zasiadłam na kanapie i delektowałam się lekturą. Ale czy to, co przeczytałam dorównuje pierwszej części? Czy Scarlett nie straciła niczego ze swojego ognistego temperamentu? O tym za chwilę.
Autorką drugiej części „Przeminęło z wiatrem” nie jest niestety Margaret Mitchell (która zmarła w wyniku potrącenia przez samochód), ale zupełnie inna osoba, z którą dotychczas nie miałam styczności. Alexandra Ripley okazała się również utalentowaną pisarką, choć według mnie brakowało jej lekkości pióra. Znana była głównie z powieści „Scarlett…”, jak również z takich dzieł jak „Ze złotych pól” czy „Charleston”.
Sama historia książki zaczyna się w momencie, gdy tytułowa Scarlett jest świadkiem pogrzebu jej najlepszej przyjaciółki, Melanii Wilkes, gdzie – niestety – znów staje się celem nieprzychylnych spojrzeń i wrogich słów. Zdesperowana ucieka do Tary aby tam nabrać sił, jednak dom zarządzany ręką jej młodszej siostry nie wydaje się już być przystanią spokoju i radości. Na barki Scarlett spadają kolejne nieszczęścia – jej niania, Mammy, która wręcz zastąpiła jej matkę, ciężko choruje i umiera, ukochany Rhett pojawia się na moment, by zaraz znów ją opuścić, nie wzruszony na płacz i błagania; okazuje się również, że jej bogactwo jej zagrożone wizją bankructwa większości banków, na domiar złego ciotki z Charlestonu znów dopominają się wyjaśnień na temat krążących plotek. Zdruzgotana bohaterka postanawia je odwiedzić, aby ukoić nerwy i aby choć na chwilę uciec od problemów. Tam odnajduje po raz wtóry Rhetta, który opiekuje się majątkiem, matką oraz młodszą siostrą. W skutek intryg i nieprzychylności niektórych ludzi, Scarlett zmuszona jest wyjechać z Charlestonu i odwiedzić swego dziadka w Atlancie, gdzie – niespodziewanie – odnajduje również rodzinę braci swojego ojca. Zachęcona życzliwością, której już dawno nie zaznała i cudowną luźną atmosferą przepełnioną prostotą i miłością, daje się namówić na podróż do ojczyzny swoich przodków – Irlandii. Wraz z jej wyjazdem jesteśmy świadkami wielu wydarzeń, wielu odkryć i wielu zmian zachodzących w głównej bohaterce, jak i w osobach ją otaczających.
Muszę przyznać, że mam mieszane uczucia co do tej części. Właściwie większa część całej historii była naprawdę ciekawa i wciągająca, niestety jej zakończenie jak i wydarzenia je poprzedzające zepsuły pozytywny odbiór książki. Główną rzeczą, do której mogę się naprawdę przyczepić jest sama Scarlett i zakończenie. Ale od początku.
Już czytając pierwsze strony książki można wyczuć inny styl pisania, a co za tym idzie – inny klimat towarzyszący całej historii. Nie jest to jednak nic rażącego czy odrzucającego, raczej powiedziałabym coś nowego, świeżego. Schody zaczynają się dopiero przy pierwszym „dogłębniejszym” spotkaniu z główną bohaterką, Scarlett O’Hara. Mimo wielkich – jak mi się wydaje – starań pisarki, Scarlett straciła trochę na temperamencie, inteligencji i sposobie postrzegania otoczenia. Gdy żegnamy się z naszą bohaterką w pierwszej części „Przeminęło z wiatrem” jest ona dojrzałą, zmieniającą się osobą, pozostającą jednak szczerą wobec siebie i osób, które kocha. W kolejnej części jednak wracamy do punktu wyjścia – O’Hara znów staje się zadufaną, widzącą tylko czubek swojego nosa damą, niestety w negatywnym tego słowa znaczeniu. Znów porzuca swoje dzieci na rzecz „wolności”, znów zaczyna pełne skandali życie, po to tylko aby w końcowej scenie zmienić się diametralnie. Pozytywnym zaskoczeniem natomiast jest Rhett Butler. Bohater został przedstawiony bardzo ciekawie, w dodatku pani Ripley udało się zachować jego charakter i sposób postępowania w zgodzie z oryginałem. Wielkim plusem jest również fakt, że autorka dość szczegółowo i ciekawie opisała całą rodzinę Rhetta, jego historię przed i po spotkaniu Scarlett oraz jego relacji z najbliższymi.
Kolejnym, moim zdaniem, błędem było umieszczanie niektórych zdarzeń, które w rzeczywistości nie wnosiły do historii nic nowego, a które to stawały się nudne po pewnym czasie. Przykładem tu może być choćby wprowadzenie dziadka Robillarda, którego właściwie nie przedstawiono zbyt ciekawie, a i sam wątek dłużył się po chwili i wręcz wydało mi się, że powstał tylko z braku pomysłu i z potrzeby zapełnienia pustych stron. Również moment z dalszą rodziną Scarlett wydał mi się lekko naciągany i naiwny. Wesołe ale ubogie irlandzkie towarzystwo mieszkające w małym domku, z mnóstwem rudych dzieci, a pośród nich Scarlett O’Hara, kobieta ceniąca sobie luksus i wygodę, osoba wychowana na olbrzymiej, tętniącej życiem plantacji? Nie, to już było dość nierealne. Ale gdy przeczytałam, że Scarlett postanowiła z nimi zamieszkać, bez pięknych sukien, bez służącej, bez bogactwa i wyszukanych potraw? O nie, to już zupełnie nie mieściło mi się w głowie. Tym bardziej, że nadal mieliśmy do czynienia z damą zadzierającą nosa.
Również wyjazd do odległej Irlandii wydał mi się mało prawdopodobny. Oczywiście ciekawa byłam przygód, które czekały tam na naszą bohaterkę, jednak muszę przyznać, że się rozczarowałam. Autorce wyraźnie zaczynało brakować pomysłu jak poprowadzić cały ten wątek i jak z niego wybrnąć obronną ręką. Na pewno nie pomógł jej w tym fakt, że przedstawiła Scarlett jako naiwną młodą damę, która postanowiła zostać w Irlandii na zawsze, nie zważając na to, w co się pakuję, na biedę i niebezpieczeństwa. Problemem był również tuzin nowych postaci, które pojawiały się chyba tylko po to aby się przedstawić, przy czym czytelnik za chwilę zapomniał o ich imionach i skąd właściwie się wzięli, z kim byli spokrewnieni i co robią w całej tej historii. Uważam, że 90% postaci, które pojawiły się w wątku poświęconym Irlandii były zupełnie zbędne. Na końcówkę natomiast zabrakło zupełnie pomysłu, niestety.
Ogólnie jednak książka nie jest najgorsza. Język użyty w powieści jest przystępny, łatwy do odbioru, dzięki czemu trafia do starszych, jak i młodszych czytelników. Styl, jakim została nakreślona cała historia nie zachwyca, ale również nie odpycha. Mimo tych plusów, uważam, że autorka nie miała pomysłu na tę książkę i podjęła się stworzenia kontynuacji ze względu na sławę pierwszej części.
Mimo paru minusów jestem zadowolona, że sięgnęłam po kontynuację „Przeminęło z wiatrem”, choć muszę przyznać, że spodziewałam się zupełnie czego innego i z pewnością wiele wątków poprowadziłabym inaczej. „Scarlett” bowiem ma potencjał, który niestety nie został do końca wykorzystany. Dlatego też polecam tę książkę raczej tylko fanom pierwszej części, ale uprzedzam, że mogą się trochę rozczarować.
__________________________________________________________________
Kochani! Znów wcięło mnie na parę tygodni, jednak tym razem powodem mojej nieobecności był mój dwutygodniowy urlop, który spędziłam w Polsce. Naprawdę tęskniłam za moim miastem i byłam bardzo szczęśliwa, że w końcu mogłam odwiedzić wszystkie znajome miejsca, za którymi tęskniłam i po których wielokrotnie błądziłam w moich snach. Cieszę się również, że mogłam odwiedzić przyjaciół i rodzinę, do czego nie zniechęcił mnie nawet śnieg po kostki i trzaskający mróz (-12 stopni to jednak duży szok, gdy przyjeżdża się z miejsca, w którym najniższa temperatura tej zimy wynosiła jedynie 0 stopni ;)). Mimo zadowolenia z urlopu, muszę przyznać, że zamiast wypocząć, to jestem jeszcze bardziej zmęczona ha-ha. A najtrudniejszy niestety jest powrót do pracy. Dlatego też ratuję się wspomnieniem urlopu:
Swojskie polskie kaczki, otóż to! Pozytywnie nakręcona wspomnieniami z urlopu, pozdrawiam wszystkich Was cieplutko i życzę jak najszybszego wzrostu temperatury i tego, abyście mogli cieszyć się tak piękną i słoneczną pogodą jaką ja mam okazję się radować. Ahoj! 🙂